Postać dnia - Dzień 6
Ludzki ślad wiary i bycia w Kościele, który na wzór ścieżki dla nas się ściele.
Jasne światło – bł. Chiara Luce Badano
Ludzie żyjący w czasach starożytnych przywiązywali niezwykłą wagę do nadanego nowo narodzonemu dziecku imienia. Imię bowiem nie było dla nich tylko określeniem mającym na celu odróżnienie jednego człowieka od drugiego, lecz stanowiło oznakę tożsamości, czyli konkretnych, bardzo charakterystycznych cech danej osoby. Nadanie dziecku imienia to także wyraz pragnień oraz oczekiwań względem niego, a także zapowiedź czynów, jakich dokona ono w przyszłości. Najlepiej znana Księga spisana właśnie w dobie antyku – czyli Pismo Święte – niejednokrotnie przedstawia nam opisy, kiedy to Bóg, powołując człowieka do konkretnego zadania, jest w stanie nawet zmienić mu imię, tak by określało ono treść i sens nowej posługi. Zdaje się, że bardzo podobnie było w przypadku Chiary Luce Badano.
W 1971 roku, dokładnie 29 października, w Sassello, małej miejscowości na północy Włoch, na świat przyszła dziewczynka, której podobnie jak w antycznych czasach nadano imię, które w wymowny sposób opisywało jej charakter i usposobienie, a co za tym idzie, w dwóch słowach zdołało oddać całe późniejsze życie błogosławionej już dzisiaj osiemnastolatki. Chiara Luce Badano, bo o niej właśnie mowa, była bardzo wyczekiwanym owocem miłości i wielu modlitw jej rodziców – Ruggera i Marii Teresy Badano. Kiedy miała 9 lat, właśnie z nimi uczestniczyła w tzw. Family Fest – wydarzeniu, które od wielu lat staje się okazją do spotkania i rozmów dla wielu rodzin katolickich. Pośród tłumu ludzi zgromadzonego na tym wyjątkowym wydarzeniu mała Chiara, dzięki lornetce, dostrzegła swoją imienniczkę Chiarę Lubich, założycielkę ruchu Focolari – inicjatywy formacyjnej dla chrześcijan. Dzieło podjęte przez zmarłą w 2008 roku Włoszkę miało na celu rozwój doświadczenia religijnego, które miało pomóc w tworzeniu jedności rodziny ludzkiej, wzbogaconej różnorodnością. Zaś równolegle do podstawowego założenia ruch dawał dzieciom i młodzieży szanse na zdobycie praktycznych umiejętności, pomagających pokonywać życiowe trudności. Przemówienie Chiary Lubich wywarło wielkie wrażenie na dziewięcioletniej wówczas dziewczynce. Do tego spotkania nastoletnia Chiara będzie odwoływać się wiele razy, wspominając, że to właśnie dzięki postaci inicjatorki ruchu zaczęła w swoim życiu postrzegać Ewangelię w nowym świetle, a to skutkowało tym, iż postanowiła wraz z innymi dziewczętami formować się w jednej z gałęzi ruchu Focolari – tzw. Gen – (czyt. Dżen: generazione nuova – nowe pokolenie).
Kiedy Chiaretta, jak nazywali ją przyjaciele, rozpoczęła naukę w liceum, to wraz z rodzicami przeniosła się z Sasello do oddalonej o 30 kilometrów Savony. Nauka w szkole średniej okazała się być niełatwym etapem w życiu nastolatki. Choć nie brakowało jej chęci i motywacji do nauki, pojawił się problem z opanowaniem materiału najpierw z jednego, a później już z wielu przedmiotów. Raz za razem zaczęła otrzymywać złe stopnie, co w ostateczności nie pozwoliło jej przejść do następnej klasy. Mimo że ta sytuacja bardzo mocno dotknęła serce dziewczyny, to jednak wyciągnęła z niej skuteczną życiową lekcję. Zdaje się, że to właśnie ten moment, który w większości z nas pozostawiłby tylko smutne wspomnienia, Chiarze pozwolił zjednoczyć swój smutek i ból z cierpieniem Chrystusa, który od tej pory stał się, jak to sama mówiła, jej Pierwszym Oblubieńcem.
Po jakimś czasie szkolne problemy odeszły w niepamięć, jednak nie oznaczało to końca trudności i zmartwień w życiu nastolatki. Latem 1988 roku, bardzo aktywna i niemająca problemów ze zdrowiem dziewczyna nagle podczas gry w tenisa zaczęła odczuwać silny ból w ramieniu. Z początku bagatelizowany dyskomfort, do którego nikt nie przywiązywał większej wagi, po badaniach okazał się być oznaką ciężkiej choroby – nowotworu kości z przerzutami do innych organów. Trafnie postawiona diagnoza pozwoliła na dość szybkie rozpoczęcie procesu leczenia. Operacja, w której rodzice i bliscy Chiary pokładali olbrzymie nadzieje, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Wszyscy, którzy w zabiegu upatrywali cudu, byli smutni, zaś największą pogodę ducha zachowywała ta, która najbardziej cierpiała. Ustalona przez lekarzy perspektywa na przyszłość była jednoznacznie przesądzona. Będzie to codzienność wypełniona cierpieniem zarówno psychicznym jak i fizycznym. Osiemnastolatka, pełna uśmiechu, piękna, wysportowana, za którą uganiali się chłopcy, a drzwi jej pokoju nie raz, nie dwa zamykały się po cichu grubo po północy, normalna dziewczyna, która tak bardzo pragnęła żyć, w obliczu cierpienia nadchodzących dni w pełni zgodziła się na to, co zaplanował dla niej jej Pierwszy Oblubieniec.
Choroba postępowała, a wraz z jej rozwojem nie ustawały próby leczenia nastolatki. Jednak wprowadzony cykl chemioterapii, podobnie jak operacja, nie przyniósł oczekiwanych skutków. Najlepsza przyjaciółka Chiary wspomina, że osiemnastolatka od tego momentu zaczęła chodzić w peruce, bo nie chciała, by inni w jej obecności czuli się niezręcznie. Nawet wtedy, gdy przez chemioterapię traciła włosy, przy każdym spadającym kosmyku mówiła: „Dla Ciebie, Jezu”. Włosy nie były jedyną rzeczą, której pozbawił Chiarę nowotwór. Późniejsze uszkodzenie rdzenia kręgowego spowodowało utratę władzy w nogach. Determinacja i wola walki tak młodej dziewczyny wyrażała się w nieschodzącym z jej twarzy uśmiechu. Zaś pogoda ducha i radość dziewczyny udzielały się wszystkim, którzy towarzyszyli jej w codziennych zmaganiach. Po pewnym czasie, świadoma tego, że godzi się na jeszcze większe niż dotychczas cierpienie, odmówiła przyjmowania kolejnych dawek morfiny. „Chcę zachować całkowitą jasność umysłu” – tłumaczyła. W czerwcu 1990 roku podjęto ostateczną decyzję o zaprzestaniu dalszego leczenia. Medycyna złożyła broń. W ostatnich miesiącach życia Chiara otrzymała jeszcze odpowiedź na swój list adresowany do wspominanej już Chiary Lubich, w którego treści zawarta była prośba o wybór nowego imienia, które pomogłoby jej jeszcze lepiej żyć Ewangelią. Imię wybrane przez założycielkę ruchu Focolari to – Luce (czyt. lucze), czyli światło. To światło to jasność pochodząca od Boga, który zwycięża świat.
Ostatnie miesiące życia Chiary Luce to czas ciągłego planowania. Dziewczyna była świadoma tego, że zbliża się koniec ziemskiego życia, a zarazem bliski jest moment spotkania z Oblubieńcem. W ostatnich dniach przed śmiercią zdążyła jeszcze zaprojektować sukienkę, w której chciała być pochowana – białą z różowym paskiem. Wraz z przyjaciółką wybrała także piosenki, które miały być śpiewane na jej pogrzebie. Często o nim mówiła. Prosiła, by nie był on smutnym wydarzeniem, ale świętem jej narodzin dla nieba. Nie chciała płaczu, lecz głośnego śpiewu zgromadzonych na uroczystości ludzi. Ostatnie słowa Chiara Luce skierowała do swojej mamy. Odchodząc z tego świata powiedziała: „Ciao. Mamo, bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa!” Było to 7 października 1990 roku.
Zagłębiając się w treść wspomnień przyjaciół i bliskich Chiaretty, można odnieść wrażenie, że wszystkie one opowiadają historie zwyczajnej młodej dziewczyny, której marzeniem, jak wspomina jej najlepsza przyjaciółka, było zostać stewardesą albo lekarzem pediatrą, a co za tym idzie wyjechać do Afryki i tam pomagać chorym dzieciom. Energiczna, inteligentna, pełna życia, dobra i piękna nastolatka przyciągała jak magnes swoim prostym sposobem mówienia, umiejętnością słuchania w milczeniu, doceniania każdego, nawet najmniejszego gestu względem niej. Dziś spotykamy ją na pielgrzymkowym szlaku jako kolejny drogowskaz, który jednak nie stoi w miejscu, ale idzie razem z nami. Chiara Luce jest dla nas wszystkich młodych i trochę młodszych wzorem życia Ewangelią na co dzień. Jest naprawdę – tak jak mówi jej imię – jasnym światłem, które wskazuje drogę do największej Jasności.
Kilka myśli bł. Chiary ku zadumie i większej miłości Kościoła
(po każdej chwila ciszy)
"Chciałabym być chrześcijanką prawdziwą, autentyczną, z tych, które idą na całego. Nie mogę i nie chcę zostać analfabetką tego tak nadzwyczajnego przesłania. Życie Ewangelią powinno być dla mnie tak łatwe, jak nauczenie się alfabetu."
"Młodzi są przyszłością. Ja już nie mogę biec. Chciałabym przekazać im pochodnię, jak na olimpiadzie. Młodzi mają tylko jedno życie i warto przeżyć je dobrze."
"Zrozumiałam, że gdybyśmy byli gotowi na wszystko, ileż znaków Bóg by nam zesłał. Zrozumiałam również, że Bóg często przechodzi obok nas, ale my tego nie dostrzegamy."
|Nie chodzi o to, by mówić o Bogu. Ja muszę Go dać!"
(dk. Szymon Musiał)