Postać dnia - Dzień 7
Ludzki ślad wiary i bycia w Kościele, który na wzór ścieżki dla nas się ściele.
Co jest do wszystkiego, to jest do Bożego – Helenka Kmieć
Dobrze znane jest nam wszystkim przysłowie: „Co jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Przytaczamy je w rozmowach, zazwyczaj wtedy, gdy mamy do czynienia z osobą, która na wszystkim doskonale się zna, jednak gdy trzeba zademonstrować deklarowane umiejętności, okazuje się, że ów złota rączka nie ma wiele do zaoferowania. Jednak czy w przestrzeni życia chrześcijańskiego te słowa można uznać za prawdziwe? Z odpowiedzią na to pytanie śpieszy nam św. Paweł, który w Pierwszym Liście do Koryntian opowiada adresatom o swoich staraniach o zbawienie każdego człowieka pisząc: „Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować, choć niektórych” (1 Kor 9,22). Zdecydowanie więc bardziej po myśli Apostoła Narodów brzmieć będą słowa parafrazy wspomnianego wcześniej przysłowia, mające nieco więcej chrześcijańskiego charakteru: „Co jest do wszystkiego, to jest do Bożego”. Zdanie to posłuży dziś za streszczenie życia niezwykłej dziewczyny, która w swoim krótkim życiu zdążyła być stypendystką prestiżowego angielskiego liceum, studentką inżynierii chemicznej, ukończyła szkołę muzyczną i biegle znała kilka języków. Przez jakiś czas była nawet stewardesą, a jako wolontariuszka misyjna pracowała w różnych miejscach świata. Każdy, kto potrzebował rozmowy, zostawał wysłuchany, ludzi smutnych pocieszała swoim śpiewem, zaś gdy dzieci potrzebowały opieki, była dla nich jak prawdziwa matka. W każdym aspekcie jej pięknego i barwnego życia obecny był Jezus. Taka była Helenka Kmieć.
9 lutego 1991 roku w rodzinie państwa Kmieciów przyszła na świat druga córeczka – Helena Agnieszka. Niestety, rodzinne szczęście spowodowane narodzinami córeczki nie trwało długo. Przyćmił je smutek, gdyż lekarze w kilka tygodni po porodzie zdiagnozowali u mamy Helenki, pani Agnieszki Kmieć, tętniaka mózgu, który pękł powodując jej śmierć, gdy dziewczynka miała tylko sześć tygodni, a jej starsza siostra dwa lata. Cały ciężar wychowania spadł więc na tatę – pana Jana oraz drugą mamę, którą stała się pani Barbara. Dorośli robili wszystko, by dać córkom ciepły i kochający dom. Równocześnie fundamentem w ich życiu rodzinnym była wiara. Od początku wszyscy razem klękali wspólnie do codziennej modlitwy, a niedzielne wyjście do kościoła było dla nich jak oddychanie – naturalne. Mama Basia wspominała po latach, iż Helenka mogła mieć z półtora roku, jak wyszła z łóżeczka i klęknęła koło nich z pieluchą pod pachą. Bliscy Heleny mówią, że dało się odczuć, iż jest w niej pewna tęsknota za mamą, której nie poznała. Jednakże wspomniany religijny klimat obecny od zawsze w domu Kmieciów sprawiał, że dziewczyna umiała dzielić te trudne chwile z Tym, którego kochała najbardziej. Pytana nieraz przez koleżanki: „Skąd w tobie tyle dobra i miłości?”, odpowiadała wprost: „Mam trzy mamy, i wszystkie obdarzają mnie miłością”.
Świadkiem zaś dorastania przyszłej misjonarki był położony przy zachodniej granicy województwa małopolskiego Libiąż, a szczególnie mury szkoły podstawowej, a następnie gimnazjum i liceum ogólnokształcącego w tym mieście. Zarówno uczniom jak i nauczycielom zapadła w pamięć aktywna, delikatna i dzielna postawa młodszej córki państwa Kmieciów. Potwierdzeniem tej szczególnej wrażliwości są słowa zapisane przez ośmioletnią Helenkę w zeszycie do religii, dobitnie wyrażające z jak wielką empatią wychodziła zawsze naprzeciw drugiemu człowiekowi. Odpowiadając na pytanie: „W czym chciałabyś naśladować św. Tereskę od Dzieciątka Jezus?”, drugoklasistka napisała starannie, pięknymi i dużymi literami: „Będę się często uśmiechać do kolegi, którego nikt nie lubi”. Sprawność intelektualna, widoczna od najmłodszych lat, oraz imponujące wyniki w nauce skutkowały tym, iż Helena ostatnie dwa lata nauki w liceum spędziła w Wielkiej Brytanii jako stypendystka prestiżowego katolickiego liceum – Leweston School w Sherborne, i tam też zdała maturę. Kolejnym etapem były studia na kierunku: inżynieria chemiczna w języku angielskim na Politechnice Śląskiej. Dyplom magistra inżyniera obroniła w 2014 roku, równolegle zostając absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Gliwicach. Po obronie pracy magisterskiej dziewczyna bardzo szybko znalazła pracę w liniach lotniczych i została stewardesą. Nieprzespane noce były dla niej chlebem powszednim, ale nawet gdy mogła z czystym sumieniem rzucić się na łóżko i zasnąć na przynajmniej kilka godzin, nie robiła tego. Czas między kolejnymi lotami wolała spędzać z przyjaciółmi z wolontariatu, modlić się wraz z nimi, pomagać komu się da. „Wyśpię się po śmierci” – żartowała Helena.
Ta dziewczyna miała mnóstwo talentów: śpiewała, grała na gitarze, znała kilka języków. Jednak jej najbliżsi podkreślają inną jej szczególną cechę. Nigdy nie mogła wysiedzieć na miejscu, a jeśli gdziekolwiek proszono o kolejną parę rąk do pracy, dziewczyna zawsze z radością odpowiadała na te apele o pomoc. Potrafiła zauważyć potrzeby każdego, a szczególnie tych najmłodszych, którzy lgnęli do niej w naturalny sposób. Coraz mocniej dochodzące do głosu pragnienie służby najmłodszym i najbiedniejszym w krajach misyjnych sprawiło, że Helenka od 2012 roku zaczęła angażować się w działanie Wolontariatu Misyjnego Salvator (WMS) w Trzebini. Jako wolontariuszka organizowała półkolonie dla najuboższych dzieci mieszkających w węgierskim Galgahévíz oraz rumuńskiej Timișoarze, gdzie parafie prowadzą księża salwatorianie. W 2013 roku wyjechała po raz kolejny. Tym razem na dwumiesięczny wolontariat misyjny do Zambii, gdzie wraz z koleżanką służyły chłopcom wychowanym na ulicy. Uczyły ich matematyki, języka angielskiego, a przede wszystkim starały się z nimi być. To dawało każdemu z nich szanse na lepsze jutro, na to, by dorosłe życie przeżyć dobrze. Każde jej działanie było skromne, pełne pokory, radości i miłości – przede wszystkim do Jezusa i drugiego człowieka.
Na Zambii misyjny rozdział w życiu Heleny się nie skończył. „Choć to niewiarygodne – ta Misja jest możliwa!” – napisała Helenka na swoim Facebooku przed wyjazdem do Cochabamby w Boliwii 8 stycznia 2017 roku. Tam misjonarka wraz z koleżanką Anitą Szuwald, również wolontariuszką WMS-u, miała pracować z dziećmi w ochronce prowadzonej przez siostry służebniczki. Od momentu, kiedy dotarły na miejsce, zajmowały się odnawianiem salek. Robiły proste rzeczy: malowały, sprzątały, myły okna. Po zakończonym remoncie miały być wsparciem w opiece nad dziećmi, jednak twarzy małych Boliwijczyków Helenka nie zdążyła już zobaczyć. W nocy z 24 na 25 stycznia 2017 roku, dzień przed otwarciem przedszkola, serce misjonarki, które dla wszystkich było zawsze otwarte, które każdego potrafiło obdarzyć dobrem, zabiło ostatni raz. Mimo otaczającego placówkę muru z kolcami i krat w oknach, na teren ochronki włamało się dwóch mężczyzn, którzy planowali okraść to miejsce. Przez dach dostali się na patio, gdzie znajdowały się sypialnie wolontariuszek. Jeden z nich, chcąc zagrabić również rzeczy należące do Helenki, zaatakował ją nożem, zadając jej wiele ciosów. Mimo udzielonej pomocy dziewczyna niedługo później zmarła. Po jej śmierci konta w mediach społecznościowych należące do Helci zasypała fala wpisów. Internauci, na których świadectwo życia 26latki wywarło tak wielkie wrażenie, w różnych słowach składali hołd całej postawie młodej Polki, pisząc np.: „Helenko, dla nas jesteś już świętą! Śpiewaj z aniołami, przytulaj jak zawsze i opiekuj się nami, Przyjaciółko”; „Tak właśnie wyglądają współcześni święci… Nie zdążyłaś nacieszyć się misjami w Boliwii. Dzisiaj zaczęła się dla Ciebie inna misja”; „Jest coś w Tobie, co przyciąga i pozwala widzieć dalej. Co mimo wszystko daje nadzieję… Krew męczenników posiewem chrześcijan… Dziękuję za świadectwo Twojego życia”.
Sformułowana we wstępie parafraza: „Co jest do wszystkiego, to jest do Bożego” jak ulał zdaje się pasować do dzisiejszej postaci dnia, zwykłej dziewczyny, którą bez grama przesady można nazwać siostrą św. Pawła, Apostołką Narodów – przecież służyła na różny sposób, różnym osobom, w różnych krajach świata. Helenka Kmieć w swoim życiu kierowała się intencją ciągłego ofiarowywania swoich obowiązków, smutków, radości Panu Jezusowi. Ten styl życia, taki misyjny, autentyczny, prawdziwie oddany drugiemu, przez 26 lat prowadził ją, aż w końcu doprowadził do Tego, którego najbardziej kochała. To jej zbawczy ślad, który pokazuje, że można i należy żyć po Bożemu. Nam, pielgrzymom, Helenka zostawia swoistą duchową wskazówkę na całe życie, a szczególnie na tę codzienność po zakończeniu 9-dniowych rekolekcji – żyjmy na sto procent!
Kilka myśli Helenki ku zadumie i większej miłości Kościoła
(po każdej chwila ciszy)
"Wszystkie umiejętności, które posiadam, zdolności, które nabywam, talenty, które rozwijam, nie mają służyć mi, ale są po to, bym mogła je wykorzystać do pomocy innym."
"Żeby być misjonarzem, nie trzeba lecieć na inny kontynent. Miłość można i trzeba nieść wszędzie, tak do Afryki, jak i do sąsiada z ulicy."
"Życie jest naprawdę ciężkie… bardzo ciężkie i chyba z dnia na dzień coraz trudniejsze. Jednak skoro Bóg mi właśnie dał to życie, to znaczy, że ma dla mnie plan i ja muszę go wykonać pomimo wszystkich przeszkód, które stają mi na drodze."
(dk. Szymon Musiał)